PNI

Panorama Nieruchomości i Inwestycji

Artykuł

Wielki marsz

Kilka lat temu podczas kampanii wyborczej do parlamentu, Emilian Stańczyszyn ubrany w sportowy dres wbiegał na trzecie piętro budynku przy ul. Zielonej w Legnicy, gdzie mieści się siedziba legnickiej rozgłośni radiowej. Lekko zdyszany udzielał wywiadu i biegł dalej. Dziś znowu jest zabiegany. Tyle tylko, że teraz to do niego przychodzą dziennikarze. Udziela krótkich wywiadów na każdy niemal temat. Uśmiecha się, ale nie ukrywa, że jest zmęczony.
– To tylko kwestia odpowiedniej organizacji – mówi. – Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby to wszystko uporządkować. Przecież to dopiero dwa tygodnie mija, jak urzęduję w fotelu marszałka…
Swój 'pierwszy krok w chmurach’ polityki Stańczyszyn wykonał dopiero na przełomie lat 1989/90, przed pierwszymi wyborami samorządowymi. Znalazł się w polkowickim Komitecie Obywatelskim 'Solidarność’. Szybko został jednym z jego liderów, a po wygranych wyborach – przewodniczącym rady miasta i gminy Polkowice.
Miał wówczas 27 lat. Mówi, że proponowano mu wówczas funkcję burmistrza miasta i gminy, ale nie zdecydował się, bo od kilku miesięcy był… kierownikiem posterunku energetycznego w Polkowicach i wydawało mu się, że to jest prawdziwa praca. Burmistrzowanie zaś było czymś abstrakcyjnym, może nawet bardziej 'rządzeniem’ niż pracą. Dlatego pewnie przez następne cztery lata zasiadając w fotelu przewodniczącego rady jednocześnie szefował Przedsiębiorstwu Gospodarki Miejskiej w Polkowicach. Wolał trzymać się czegoś konkretnego.

Tabula rasa

Brak doświadczenia politycznego zaowocował u Stańczyszyna w sposób zupełnie nieoczekiwany. Sam będąc polityczną 'tabula rasa’ za takich samych uważał polityków z innych ugrupowań (i chyba do dzisiaj pozostało mu coś z tego). W każdym razie nie miał i nie ma uprzedzeń do prawicy ani do lewicy. Czysty liberał lub – jak kto woli – naiwny idealista. Przeczą temu jednak jego osiągnięcia w polityce. Ani ludzie naiwni, ani idealiści nie mają ich.
– Kompletnie nie znałem ludzi ani z prawej, ani z lewej strony – przyznaje. – Może dlatego obserwowałem ich nie jako wyznawców jednej czy drugiej ideologii, ale jako konkretnych ludzi, którzy w określony sposób zachowują się na scenie publicznej.
Brak uprzedzeń do prawicy, jak i do lewicy sprawił, że Stańczyszyn jako polityk mógł najpierw funkcjonować w sojuszu z Akcją Wyborczą Solidarność w Sejmiku Województwa Dolnośląskiego, a następnie przyczyniwszy się do obalenia AWS-owskiego marszałka może funkcjonować w przymierzu z radnymi Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Ktoś inny jednak nie nazwałby tego brakiem uprzedzeń, ale brakiem …kręgosłupa. Czy rzeczywiście? Wszak u polityka najważniejsza jest skuteczność. A Stańczyszyn udowodnił, że potrafi być naprawdę skuteczny. W swoich rodzinnych Polkowicach osiągnął chyba wszystko. Jego władza i wpływy były (i są wciąż) dużo większe niż te, które posiadali niegdyś pierwsi sekretarze komitetów partyjnych. Stańczyszyn wygrywał tu, co chciał i kiedy chciał.

Po ostatnich wyborach samorządowych zadzwonił do niego osobiście Leszek Balcerowicz, wówczas szef Unii Wolności. Zaprosił go do Warszawy. – To była długa, kilkugodzinna rozmowa – wspomina marszałek. – Okazało się, że osiągnąłem najlepszy wynik w Unii: 70 proc. głosów w gminie, 50 proc. w powiecie i 20 proc. w regionie legnickim. Wkrótce po tej rozmowie Balcerowicz zarekomendował mnie na stanowisko zastępcy sekretarza generalnego Unii Wolności.
Stańczyszyn pozostał burmistrzem Polkowic, a mandat radnego Sejmiku Województwa Dolnośląskiego utorował mu drogę do funkcji jego przewodniczącego. Wydawało się wówczas bowiem, że koalicja UW z AWS na szczeblu wojewódzkim jest czymś naturalnym, skoro oba ugrupowania jednocześnie współrządziły krajem. Do czasu…
To posunięcie (sojusz z SLD) z pozoru jest dla niego awansem – ocenia lubiński poseł Tadeusz Maćkała. – Oceniam je jako pyrrusowe zwycięstwo. Pierwszym sprawdzianem i weryfikacją tej decyzji będą najbliższe wybory samorządowe.