PNI

Panorama Nieruchomości i Inwestycji

do wynajecia
Artykuł

Pustynnienie mojego miasta

Czyli jak cud gospodarczy Polski doprowadził do pustynnienia gospodarczego.

Wczoraj usłyszałem w warzywniaku, w okolicy biura:

„Panie Staszku, niedługo nic już tu nie będzie. Wszystko przeniesie się do tych molochów…”.

Było to dla mnie wystarczającym powodem, by opublikować tekst, który napisałem prawie pół roku temu.

Przechadzając się ulicami szczecińskiego śródmieścia, gdzie obecnie mieszkam, obserwuję niepokojące zjawisko. Wiele lokali, pełniących niegdyś funkcje usługowe lub handlowe stoi pustych, zakurzonych, do wynajęcia.

Miasto wydaje się być całe do wynajęcia lub kupienia

Szewc, krawiec, spożywczak, cukierenka, części zamienne do samochodów — w ciągu ostatnich 20 lat, te punkty stopniowo znikały z mapy centrum miasta. Niektóre spożywczaki i warzywniaki utrzymują się na rynku z dużą trudnością, tylko dzięki temu, że oferują towar (minimalnie, pozornie?) lepszej jakości oraz dzięki wiernej klienteli starszej daty, której trudno się przyzwyczaić do kilkuhektarowych molochów — marketów.

Usługi krawieckie, magiel i naprawa urządzeń elektronicznych — są dziś zbędne

Przy tak bogatym wyborze produktów, jakim zachwycają sklepy z produkowaną np. w Chinach odzieżą, naprawianie jest démodé i zbyt drogie. Obuwie, które kupujemy jest wykonane w przeważającym stopniu tak, by trudno było je naprawić. Trzeba kupić nowe. I I tak jest właściwie ze wszystkim co kupujemy.

Zatem gdzie się kupuje / korzysta z usług?

Odpowiedź, dla każdego szczecinianina jest dość oczywista — w galaxy jest wszystko. (Galaxy to największe centrum handlowe usytuowane w ścisłym centrum. Nie jedyne zresztą, a powstaje kolejne). Świątynia chińskich towarów, przytłaczający marketing, głośna muzyka i woń McDonalds, różnorodność. Różnorodność?

Wciąż jeszcze żądni Zachodu Polacy, kupują nowe a najlepiej najnowsze produkty, bo kolor panujący w tym sezonie jest zupełnie inny niż w poprzednim, bo pięcioletni telewizor jest kupą złomu, bo wykładzina po 3 praniach jest już do niczego.

Podejdźmy do tej zmiany na chłodno, bez sentymentów

Gdyby uznać ją za naturalny bieg rzeczy, dziejową słuszność i koniec historii można by powiedzieć, że: nastąpiła transformacja, mamy dziś inny model handlu — bardziej skupiony w centrach handlowych, bowiem mieszkańcom wygodniej jest podjechać fiatem na piętrowy parking i wszystko załatwić za jednym zamachem. Kurczy się czas jakim dysponujemy a z dziećmi trzeba odrobić lekcje po pracy. To normalne, tak już jest, i tak być powinno, bo w ten właśnie sposób poukładał to wszechmocny, racjonalny rynek, a konsument zatwierdził frekwencją konsumencką i brakiem protestów. Nikt nie czuje nostalgii. Jest taniej. Taniej? Oczywiście, taniej i wszystko w jednym miejscu, więc na zakupy wychodzi się z domu tylko raz (w tygodniu?).

Zysk czasowy niebagatelny, nie umknie Ci ani jeden odcinek programu telewizyjnego. Taki model handlu i usług jest bardziej funkcjonalny, zyskuje nabywca, który jest przecież docelowym odbiorcą handlu i usług.

Kogo dotyczy problem centralizacji punktów handlowych? Konsument-Polak jest podobno zadowolony — żaden sklepik osiedlowy nie da tak dumpingowych cen jak dyskont czy supermarket, które mają niezrównaną moc hurtowego pozyskiwania towaru.

W trudnym dla Polaków czasie — ceny są prawie te same co w zachodniej Europie, jednak zarobki wielokrotnie niższe. Supermarket poza cenami daje także wybór, a wybór daje wolność. Jaki to wybór i jaka to wolność skomentuję, może kiedy indziej.

Pustynnienie dotyczy wszystkich, tylko jeszcze o tym nie wiedzą

Nasza gospodarka wciela ideały wolnego rynku, co samo w sobie jako idea, na pierwszy rzut oka, zapewne jest słuszne (w końcu wolność podobno zawsze jest lepsza od jej braku). Łącząc ten typ gospodarki z demokracją liberalną oraz gwarancją swobód obywatelskich każdy obywatel może być odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą, żebrakiem, pracownikiem budżetówki, bogaczem spekulantem, tancerką go-go, taksiarzem a nawet pracownikiem organizacji pozarządowej! ;).

Jeśli większość usług i kluczowych punktów handlowych została skupiona w przysłowiowym galaxy — wielkim centrum handlowym, te same osoby, które mogłyby samodzielnie prowadzić małe punkty handlowe i usługowe pracują obecnie na łasce sieciowych, dużych firm, z którymi przegrali konkurencję, na uczciwych podobno zasadach.

Zastanawia mnie, jak to możliwe, że np. w Niemczech, Francji czy Danii, w dyskontach, których równie wiele, ceny są niejednokrotnie niższe niż w Polskich, nie trzeba stać w kolejkach, obsługa czarująca i zrelaksowana, a zarobki pracowników kilkakrotnie wyższe?

A przecież to te same korporacje. I proszę nie mówić, że to z powodu niedokończonej desocjalizacji polskiej gospodarki! Mamy, owszem dość wysokie podatki. Jednak w Niemczech, podatki też nie są niskie — a Niemcy stać na znacznie więcej „socjalizmu”. To skąd zadowoleni pracownicy dyskontów jeśli Państwo zabiera uciemiężonym firmom tyle pieniędzy!?

Gdzie jest wolna konkurencja?

Małe podmioty nie mogą w Polsce konkurować z sieciowymi molochami. Nie mają szans, bo nie działają na równych prawach, nawet nie chodzi już o notoryczne zwalnianie tych dużych podmiotów z podatków i fikcyjne „nowe inwestycje” polegające na zmianie nazw centrów handlowych, tylko o to, że mali przedsiębiorcy w balcerowiczowskiej rzeczywistości mają małe szanse na przetrwanie.

Pozwalając na budowę handlowego molocha w ścisłym centrum miasta — konkurencja staje się skutecznie mordercza dla wszystkich małych przedsiębiorców.

Zwiastuję nieodwracalną katastrofę — rynek nie „wyreguluje się” już w taki sposób, by te małe sklepiki odżyły, centrum Szczecina pozostanie opustoszałe i martwe.

Gdzie jest szewc? Idź do galaxy, do wielobranżowego sieciowego Mr Minute. Gdzie jest kino? Zostało jedno „normalne” — Pinokio. Wystarczą przecież multikina, w których jest wszystko czego potrzebują odbiorcy. Gdzie są księgarnie? Najfajniejszy jest empik w galaxy. Wszystko zamówisz (nieprawda). Gdzie jest zegarmistrz? W galaxy na parterze. Ale zegarków dziś naprawia, warto przecież kupić nowy, jest promocja, jest nowa linia.

Może w Szczecinie, wyjątkowo, lokalna inicjatywa gospodarcza została przydeptana korporacyjną zelówką. Bywając jednak w Warszawie, Krakowie, Poznaniu czy Gdańsku odnoszę to samo wrażenie. Może trochę mniej w tych miastach pustynnie, są bogatsze w inicjatywy, lepiej doinwestowane, bardziej różnorodny target — można proponować przedsięwzięcia niszowe.

Korzyści z drobnego handlu

Wielu powie, że wyrażam sentyment do tego, co jest przeżytkiem, dziś tak się już nie handluje. Wygrywa najsilniejszy, konsument jest zadowolony bo kupuje taniej — co nie znaczy lepiej ale niewielu na to zwraca uwagę. Ja jednak zwracam na to uwagę. Na to, że idąc to galaxy nie mam poczucia wspólnoty. Brzmi to może sekciarsko i zaskakująco, bo co ma kupowanie do wspólnoty. W spożywczaku nawiązuje się relacja, wiesz co kupujesz, wiesz, że właściciel postarał się o dobry towar, by nie stracić klienta, wie, że lubię wiejskie jajka od kurki wolnobiegowej. Idąc do galaxy mój sonar empatii wariuje od smutku, braku spełnienia i wszechobecnej aury napięcia zestresowanych pracowników (nie-do-wynagradzanych).

Wspólnota, bliskość, także przestrzenna, to wartości nie do zastąpienia. Tych już dziś niewiele w centrum Szczecina.

To handlowe centrum niezrównoważonego rozwoju.

Oto jak wyglądają boczne ulice Szczecina

Boczne od najbardziej centralnych, poza ul. Krzywoustego, jedną z najgłówniejszych.

Jesteśmy w samym centrum, które mogłoby tętnić życiem. Zdjęcia wykonałem w ciągu 5-6 minut, jesienią 2009, obchodząc kwartał: Bogusława — Łokietka — Królowej Jadwigi — Krzywoustego.