PNI

Panorama Nieruchomości i Inwestycji

frasyniuk
Artykuł

Najważniejsza jest przyszłość

Kiedy Mazowiecki zaproponował mu stanowisko ministerialne w nowo tworzonym rządzie, odparł: Tadeusz, ja jestem działaczem robotniczym. Odmowa wynikała nie z respektu przed tak wielkim wyzwaniem – po prostu nie chciał powielać ról z poprzedniego systemu, gdy partyjnych aparatczyków za zasługi awansowano i 'szli na powierzony im odcinek’.
– Państwo nie powinno wspierać takich karier – potwierdza dzisiaj swoją ówczesną decyzję – a najwyższe stanowiska powinni zajmować ludzie dobrze wykształceni, z doświadczeniem życiowym i kompetentni.

Ale dzisiaj też wie, po ponad dziesięcioletniej transformacji ustrojowej, że jego polityczne doświadczenie i wiedza nie były gorsze od tych, których decyzje wpływały na funkcjonowanie państwa: polityka jest dziedziną wieloskładnikową – wymaga przede wszystkim charakteru i umiejętności podejmowania decyzji, nie tylko wiedzy. Wiedza, zwłaszcza ta czysto akademicka, często nie przekłada się na właściwe decyzje, gdyż jest oderwana od rzeczywistej materii życia.
– Znam wielu bardzo wybitnych profesorów, ale nie wszyscy nadają się do zarządzania. W żadnym innym kraju Europy Środkowej nie było tylu wybitnych ministrów finansów, w tym laureatów nagród międzynarodowych: Balcerowicz, Osiatyński, Kołodko czy Belka – na czym więc polega nasza porażka? Na tym, że każdy z nich ma niekwestionowaną wiedzę makroekonomiczną, lecz nigdy nie zarządzał firmą, dlatego też nie czuje przedsiębiorstwa. Często nie posiadają umiejętności podejmowania szybkich decyzji, a przecież to jest istotą przedsiębiorczości, a tego niestety nie uczą na uniwersytecie. Trudno im pojąć problemy, z jakimi boryka się człowiek, który wyszedł z upadającego państwowego molocha i założył własny warsztat. Ci wielcy decydenci nigdy nie poznali gorzkiego smaku ryzyka – z nimi jest tak, jak z naszymi liberałami. Mamy szeroką grupę liberałów, którzy nauczają, a nawet piszą książki, jak zarobić pierwsze dziesięć tysięcy dolarów, ale żaden z nich nigdy samodzielnie nie zaryzykował i nie stworzył ani dla siebie, ani dla innych miejsc pracy!
Władysław Frasyniuk, charyzmatyczna postać Solidarności, były poseł, obecnie przewodniczący Unii Wolności i duży przedsiębiorca, jest dzisiaj w istocie tym samym człowiekiem co w 1980 roku, kiedy rozmawiałem z nim jako rzecznikiem prasowym dolnośląskiej Solidarności: chciałby, żeby w życiu publicznym szanowano system wartości. Tymczasem nasza młoda demokracja przechodzi wszystkie choroby wieku dojrzewania – łącznie z drapieżną ekspansją kapitalizmu politycznego: przytłumił on u nas nawet tak podstawowe wartości polskiego Sierpnia, jak sprawiedliwość i przyzwoitość.
– Dzisiaj politycy uderzają, jak mistrzowie wagi ciężkiej, przy czym nie zawsze czysto, tylko że w boksie są określone zasady i sędziowie wychwytujący faule – w polityce sędziów nie ma… Elektorat jako sędziowie? Może tylko częściowo, gdyż elektorat poprzez media jest coraz sprawniej manipulowany.

Polityk z przypadku

Polityka wkroczyła w jego życie przez przypadek. Chciał być lekkoatletą, później bokserem, ale ojciec wyperswadował mu tę dyscyplinę twierdząc, że nie ma predyspozycji: za krótki zasięg ramion, zaczął więc trenować podnoszenie ciężarów. Ale boks w nim pozostał. W dużej mierze dzięki charakterowi. Do dzisiaj ma w domu sprzęt i często nakłada rękawice – waląc w worek treningowy rozładowuje nadmiar emocji, by potem w życiu i polityce zachowywać umiar.
– Ten umiar, tolerancja, a nawet pokora w relacjach z innymi są charakterystyczne dla ludzi podziemia, którzy za swoją działalność byli więzieni – to dało im poczucie siły, ale i własnej słabości. Mimo, że cena, którą się płaciło za obronę własnej godności, honoru organizacji była wysoka, to jednak hartowała ich osobowości i dawała wiarę w słuszność tego, co robili. Dzień 13 grudnia 1981 roku stał się weryfikatorem ludzkich postaw i szkołą życia bez taryfy ulgowej – różni ludzie różnie przez nią przeszli.
Kiedy ma się ”naście” lat, człowiek nie wie, czy krnąbrność charakteru uformuje z niego środowiskowego watażkę, czy ucywilizowanego lidera. W dzielnicy robotniczej, w której dorastał Frasyniuk, reguły egzystencji były oczywiste: uderzaj, jeśli masz pewność, że trafisz, inaczej pójdziesz siedzieć.
Frasyniuk poszedł siedzieć – nie dlatego, że źle trafił, wręcz odwrotnie: dlatego że miał odwagę głosić hasła Sierpnia upominające się o lepszą, sprawiedliwą Polskę, o przyzwoite warunki do życia. Wołanie o wolną Polskę przyszło dopiero później. W te rosnące społeczne oczekiwania wolnościowe wpisywał się też Frasyniuk-arystokrata klasy robotniczej: jako kierowca autobusu miejskiego zarabiał wszak cztery razy więcej, niż profesor uniwersytetu i prawie pięć razy więcej niż jego ojciec, wykwalifikowany ślusarz – ale Sierpień formował go na polityka, na zdeterminowanego przywódcę. Charakterystyczne, że cztery lata pobytu w więzieniach, w tym o zaostrzonym rygorze w Barczewie, uświadomiły mu, że mógłby też zostać… szefem gangu – łatwo zdobywał zaufanie i posłuch otoczenia.
Trudne sytuacje wyzwalają w człowieku to, co w nim najlepsze, ale bywa, że i to, co najgorsze. Frasyniuk miał szczęście, że spotkał wybitnych nauczycieli, m.in. profesorów Zlata, Labudę czy Kiełczewskiego, którzy nauczyli go otwartości i tolerancji dla innych, zarazili wizją państwa, które szanuje wartości. Za takie państwo warto było iść do więzienia. Dlatego Kuroń, Modzelewski czy Michnik, gdy nastał 1989 rok, mieli i godność, i poczucie własnej siły, by układać się i mówić z komunistyczną władzą o przyszłości kraju, a nie tkwić myślami w rozliczeniach z systemem politycznym i przeszłością.
– To właśnie grupka ludzi, liderzy a nie masy, nadają bieg wydarzeniom – mówi Frasyniuk – Rozliczanie przeszłości zawsze jest problemem, lecz najważniejsza jest przyszłość. Nienawiść i odwet są najgorszą metodą na budowanie nowego ładu, demokratycznego państwa. I oto dziesięć lat po zmianie systemu politycznego w kraju pojawia się na prawicy radykalizm antykomunistyczny, a po drugiej stronie radykalizm ludzi byłej PZPR! To jest paradoksalne, ale i niebezpieczne, bo wkracza na scenę fala ludzi z kompleksami – z powodu nieobecności albo złej biografii. Oczywiście, biografia jest dla polityka znakiem rozpoznawczym, jak logo dla firmy. Jeśli jest kiepska ”nieobecny” zaczyna wypełniać tę lukę agresją, hałaśliwą i populistyczną retoryką. Dlatego nie akceptuję taniej, spóźnionej odwagi, choć na buńczucznej demagogii wyrosły dzisiaj nowe parlamentarne kariery.